"Nawet dziewczęta szkolne noszą tu w pewien charakterystyczny sposób kokardy, stawiają swoistą manierą smukłe nogi i mają
tę nieczystą skazę w spojrzeniu, w której leży preformowane przyszłe zepsucie".

Bruno Schulz, Ulica Krokodyli

Witam w moim królestwie

Witam w moim królestwie

niedziela, 19 grudnia 2010

Kolęda ateistów



Za moment Boże Narodzenie. I ja się bardzo cieszę, bo lubię te święta.Lubię to,że jest czas na spotkanie z rodziną, lubię strojenie choinki i pieczenie świątecznych ciastek.
Ci, którzy nie mają najciekawszych relacji rodzinnych czują olbrzymią presję, bo te święta Trzeba rodzinnie obchodzić, wszystkie amerykańskie filmy i wystawy hipermarketów o tym krzyczą. To jak Kevin sam w domu, w którym na koniec to złodzieje wygrywają, a chłopiec przegrał swoje Białe Boże Narodzenie.Ja nie marzę o koniecznie białych świętach, bo nie cierpię śniegu, ale tu rodzi się kolejne pytanie. My nie mamy radosnych świeckich piosenek świątecznych. Nie dzwonią nam dzwonki sań, wszystko, czego pragniemy, to kolędy katolickie tradycyjne. Nie zbliża nam się święty Mikołaj do miasta, o nie. A przecież mimo tego, że nie wierzymy już w Świętego Mikołaja i mimo braku aspektu stricte religijnego, święta to jest coś bardzo ważnego właśnie ze względu na wspólny czas, na lepienie razem choinkowego łańcucha z kolorowego papieru.
Właśnie ta świecka radość z doświadczenia wspólnotowego jest niezwykle istotna. I dlatego przydałoby się nam kilka radosnych piosenek bez wydźwięku religijnego.Lubię, kiedy na Wigilii są dzieci lub zwierzęta, bo to jest zawsze odświeżające. W tym roku naprawdę spodziewam się pogawędki z moim psem.
W przedziwny sposób fakt, że marketingowe święta w galeriach handlowych zaczynają się tuż po 1 listopada nikomu nie przeszkadza. Co ciekawe czerpiemy z tego zaciekle idąc za rozpylanym w sklepach zapachem cynamonu przy hipnotycznym dźwięku dzwoneczków.
Korporacyjne wigilie to jest już w ogóle czysty absurd. Sztuczne drzewka obwieszone sztucznymi uśmiechami, z cateringiem i uściskiem ręki prezesa.Z pierogiem w wersji hotelowej i obowiązkiem obecności. "Jaka ładna ta choinka w tym hotelu, szefie, a bombki takie szklane,czerwone i wybitne, jak ty kochany szefie", sic.
Hiperkonsumpcja nie jest sprzeczna z tradycją świąt katolickich i żyje sobie w bezpiecznej symbiozie z małym żłóbkiem i ubogo narodzonym dziecięciem.Lulajże, lulaj.......
Lecz ateiści nie mają swoich piosenek, jak śpiewa Steve Martin w pewnym skeczu.
A ja i się cieszę na moje święta świeckie i podśpiewuję idąc ulicą: have yourself a merry little christmas...! No właśnie takie małe, wesołe i różnorodne jak nasze choinki.

czwartek, 9 grudnia 2010

Zimowe donaty

I znowu jest zima, najprawdopodobniej będzie to zima tysiąclecia. Zamarznie Bałtyk i będziemy po nim saniami jeździć malowanymi. Śnieg kopny zalega wszędzie i poranne dotarcie do jakiegokolwiek miejsca utrapienia wydaje się nie do wykonania.
No i nie ma słońca aż do wiosennego odwołania. Równoznaczne z zimowością potworną jest dla mnie przeistoczenie się z kobiety w kokon. Kokon polega na ciepłych rajstopkach, czapce uszance, kurtce-śpiworze. Wszystkie te elementy nokautują kobiecość zupełnie tak,że nie pozostaje za wiele wdzięku i lekkości :/ W otchłani wyobraźni majaczą ciepłe wełniane majtasy i relaksy. Jeśli poruszamy się z frywolnością piaskarki, trudno mówić o roztaczaniu kobiecego czaru. Wraz z zimowym dniem nastała pora Buki.
Dodatkowo atakuje ochronna pierzynka tłuszczowa i moim wzorcem osobowym staje się powoli...donat lub bańka wstańka. Jak się czuć wampem, jeśli bardziej czuję się donatem??
Radośniej w tej bukowej zimie byłoby nam z uśmiechem, o który niełatwo. Znacznie łatwiej byłoby docierać do pracy autobusem, w którym ludzie kolektywnie śpiewają z uśmiechem na ustach. Taka poranna ABBA na ustach tłumów. Wyobrażacie sobie ten szok energetyczny? Niestety zarówno rano zmęczeni, jaki i po pracy zmęczeni pasażerowie syczą na siebie.SSSSSSSSSSSSSSS......................................sss. Że za głośno przez telefon rozmawia ona, że źle stanął on, że tamta z tym wózkiem drogę tarasuje, a ten pies to śmierdzi zimowym mokrym psem !!!
................Naciągam uszankę na uszy, donacieję w środku i pod nosem śpiewam sobie ochryple Last Christmas....

wtorek, 23 listopada 2010

Życzliwi

„Gdy wieczorne zgasną zorze
zanim głowę do snu złożę
modlitwę moja zanoszę
bogu, ojcu i synowi
do….cie sąsiadowi „


Powyższy cytat zawsze mnie wzrusza, bo jest taki pięknie prawdziwy.
Całe moje jestestwo buntuje się przeciwko takiemu stanowi rzeczy, lecz ze smutkiem muszę przyznać, że tak właśnie u nas jest. Niech no tylko ktoś podnajmie lokatorom na lewo mieszkanie nie dzieląc się zyskami z Wielkim Urzędem Skarbowym- niedługo sąsiad wyprodukuje nań donos obywatelski.
Nie w imię praworządności i ładu, którego w istocie brak, lecz z zawiści i małości. Bo co ma ten buc z trzeciego piętra na boku złotówki za darmo dostawać? Te złotówki to judaszowe zresztą pewnie…
Bardzo pilnujemy własnej prywatności, nie łączymy się w grupy, które mogą coś zdziałać, ale oczka nasze czujnie przez judaszka zerkają. Czy z zemsty mogę donieść, że Kowalska, Iksiński i Malinowscy nie sprzątają po swoim psie na trawniku? Na trawniku po psie nie sprząta nikt (autorka sprząta: P), więc może powinnam donieść na całe osiedle?
A całej tej zawistnej i biernej strukturze patronują spółdzielnie mieszkaniowe ! Sen pijanego cukiernika! Królestwa niekompetencji, PRL-u i negatywnej energii.
Nad blokami unosi się spółdzielczy głos i zaprasza do tanga..życzliwych....

sobota, 20 listopada 2010

Matecznik androida

Na zewnątrz mokry i obślizgły listopad. Z radia leci „ Last Christmas” , lecz pre- świąteczną atmosferę można znaleźć jedynie na cenach potencjalnych prezentów w galeriach handlowych.
Poirytowani przemykamy się ulicą szybko z gniewnym błyskiem w oku. W takie dni mniej w nas z człowieka, a więcej z robota. Z tej okazji pojawia się podejrzana ochota ucieczki od rzeczywistości i zaszycią się w innej jakiejś strefie bytu. Z największą przyjemnością – hop –już jestem ! Z karabinem strzelającym laserem tropię w labiryncie moje ofiary. Zostałam super snajperem! Z laserowym turbo karabinem tropię moje ofiary w labiryncie. Na tę jedną godzinę jestem zabójcą i w spoconej radości oddaję serię strzałów. Podoba mi się, naprawdę, odreagowuję. Uśmiech wraca mi na twarz, bo wieczorem wcielę się w milusiego pluszaka zdobywającego skarby w magicznej krainie.
Na dobry sen jeszcze obejrzę ulubiony serial śledząc losy bohaterów – czekałam cały tydzień na ten odcinek. Ukojona zasnę z wdrukowanym wspomnieniem wymyślonych postaci. Czuję się bezpieczna.
Będą mi się śniły elektryczne owce?
Game over. "Wszystkie moje wspomnienia zostaną zagubione, niczym łzy pośród deszczu”.
Żyjąc tracimy życie , jak pisał poeta.

czwartek, 4 listopada 2010

Pokolenie… jpg

Moje pokolenie balansuje gdzieś między dwudziestym, a trzydziestym rokiem życia.
Mamy wyższe wykształcenie, mieszkamy w dużych miastach z dostępem do Internetu i popkultury.
Jak się nazywamy? Nie wiadomo. Wcześniej było pokolenie „X”, a teraz jest luka. Trudno znaleźć na pierwszy rzut oka jakiś wspólny mianownik. Kilka lat temu powstała fałszywa i dość bzdurna łatka Pokolenia JP2 – nieprawdziwa jako nazwa dla pokolenia już od samego początku.
Niektórzy nazywają takich jak ja pokoleniem straconej szansy, bo rozkwit naszej zawodowej działalności przypada na jakże chude lata kryzysu. Śmieszny rząd zupełnie się moim pokoleniem nie interesuje; nie łapiemy się też na unijne dyrektywy, bo ani w wieku 50+ nie jesteśmy, ani ze wsi, a jak tu aktywizować takie środowisko.. lokalne?
Tym, co nas łączy jest potrzeba cyfrowa rejestrowania ciekawych i przyjemnych chwil w formie obrazkowej i umieszczenie jej w świadomości www urbi et orbi. JPG to moim zdaniem adekwatny wspólny mianownik dla pokolenia. No i dzięki bogu za fejsbuka, gdzie nasze zdjęcia możemy nawzajem komentować i oglądać.
Może gdybyśmy my JPG-owcy się zebrali w kupę moglibyśmy coś zmienić, zawalczyć o naszą egzystencję. Nie za wolność naszą i waszą, ignorując krzyże, samoloty i palikoty. Po oderwaniu się sprzed laptopów moglibyśmy wspólnie kopnąć boleśnie w goleń świat polandzki mały, który albo wypiera nasze istnienie albo zawiera nas w zbiorze zatomizowanej ludzkiej magmy. Trzeba by ..dać głos ..

niedziela, 17 października 2010

„Moja prawda jest mojsza”

"Chciałabym mieć taką koszulkę: Polak-Katolik-Hetero – Szczęśliwy" powiedziała Pani na imieninach w pewną sobotę.
Wyobraźmy więc sobie, drogi czytelniku, Polaka nie-katolika…Zgroza…! Przecież większość rodaków chodzi do kościoła, przyjmuje Kolędę i maluje jaja wielkanocne. Ci bezbożnicy, ateiści, po prostu nie przejrzeli jeszcze na oczy. Czy Polak nie Katolik jest więc z gruntu skazany na bycie nieszczęśliwym? Czy tylko poprzez trzy powyższe cechy możemy osiągnąć satysfakcjonujący byt? Hm… wszystko wskazuje na to, że w kraju nad Wisłą dozwolona jest tylko jedna jedyna wersja żywotu człowieka poczciwego. Zastanawiam się jednak usilnie, czy taki Polak jest naprawdę taki szczęśliwy? Nie narzeka wcale, jest porządnym obywatelem życzliwym światu? Oj, coś mi tu zgrzyta. Jest kłótliwy i… boi się inności jak diabeł święconej wody. Na odmienny styl życia patrzy podejrzliwie, nieufnie i ściska w garści kosę. Co ciekawe, na oznaki życzliwości ze strony „obcego” patrzy podejrzliwie, jakby mógł się zarazić odmiennością jak jakąś wstydliwą chorobą weneryczną. Zza okopów Świętej Trójcy wychyla głowę i zaraz ją chowa. Z trwogą patrzę, jak jakikolwiek dyskurs przestaje być możliwy. Jedyna słuszna droga wije się między opłotkami, między Wójtem, a Plebanem. Przecież obok siebie żyją dwa ludy, które mówią zupełnie niezrozumiałymi dla siebie językami. Oprócz narodowości, chyba istotna jest też płeć i wszystko to, co odróżnia nas od siebie. A przecież nad Wisłą łatwo nie jest i wszyscy jesteśmy sobie potrzebni.
„Człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego, chociażby ta dusza była kretyniczna.”
Witold Gombrowicz, "Ferdydurke"

czwartek, 23 września 2010

Schadenfreude

Schadenfreude to czarodziejskie słowo wzięte od naszych niemieckich sąsiadów, oznaczające satysfakcję, radość odczuwaną z powodu cudzego nieszczęścia. Słowo pochodzi od Krzyżaków, a takie jest swojskie i nasze, jak te pola malowane zbożem rozmaitem, jak Wałęsa, Papież i pierogi razem wzięte. Wyznawcą szadenfrojdyzmu jest rodak stary i młody niezależnie od płci. W tym aspekcie jesteśmy wirtuozami. Czy lato, czy zima, nie ma to wielkiego znaczenia.
Jedzie sobie letni, rozgrzany ludźmi, nadmorski autobus. Z pewnego przystanku wsiada chłopak z dziewczyną tacy świeży i piękni w swojej młodości, że zapiera dech. Oboje mają rowery, bo dziewczynie pękła dętka, a pomocny kierowca pozwala im przejechać się wraz z rowerami.Właśnie wtedy z tylnego siedzenia spocony pan nieokreślonego wieku najpierw z lubością przygląda się pękniętej dętce, kontemplując niefortunne zdarzenie rowerowe, po czym piekli się,że jak to z rowerem w autobusie, nie wolno, że on się nie zgadza, a niech sobie głupia pcha tego grata chodnikiem...
Równie dobrze może to być rozbity samochód sąsiada, bo złodziej na pewno,rozbite kolano czyjegoś dziecka, czy też plama na spodniach współpracownika. Czy więc na pewno jesteśmy Chrystusem Narodów???

niedziela, 5 września 2010

Święte matki z McDonalda

Zmęczony jesienny dzień. Wsiadam do pustego autobusu i jadę. Z przystanku obok luksusowej galeryji handlowej wsiada młoda, szczupła, prężna matka elegancka - cała w Benettonie i z pakunkami z najdroższych sklepów ( co ona robi w autobusie, oto jest pytanie?).Ma ze sobą dziecko - grube jak nieszczęście z wielką torbą Happy Meala w pulchnych łapkach.Wchodzi i z krzykiem, że siedzę na miejscu dla matki z dzieckiem. Znacznik tegoż miejsca znajduje się na suficie autobusu, nietrudno go przeoczyć...
Do rozmowy oczywiście włącza się starsza apaszkowa - kobita po 60 w kapelusiku, z apaszką na szyi i koralową szminką na wargach, która nudzi się i szuka sensacji (zawsze ten typ jest obok mnie).I broni praw matki z dzieckiem, przytrzymując mnie ręką i nie dając mi szansy podnieść się z miejsca (choć autobus na wpół pusty). Wstaję więc, autobus już pełen , stoję z twarzą po czyjąś pachą. Tymczasem na siedzenie pada grube dziecko i frytki podjada. Dwie dziewczyny obok widząc komizm sytuacji mówią, że miejsce dla udręczonej matki z dzieckiem, a pani nie siedzi, tylko dziecko siedzi. Elegancka matka prycha, furczy, po czym głupio się jej robi, no bo nie jest już cool. I mówi, że proszę, Kevinek już wstaje......Sadzam na moim miejscu staruszkę najbliższą i krew się we mnie burzy na tyranię matek. Że matka, to już święta, najwyższa istota? I tłumy w jej obronie wstaną i bić będą?

czwartek, 2 września 2010

Sufity ze szkła

Wcześniej, w czasie jurnej i beztroskiej młodości, tego nie było, tego się nie czuło.
Ktoś może coś podsłuchał lub podszepnął, bo pewnego dnia ukazał się sufit. Cały ze szkła. Przedziwny, bo wiszący tuż nad głową, tak, że łepetyną o niego wydaję odgłos "skrob, skrob". Nie jestem mężczyzną i nic nie da się z tym zrobić, nie dostanę więc danej pracy, gdyż właściciel nasieniowodów jest bardziej prestiżowym nabytkiem, niż żywy inkubator. Pod "troskliwymi skrzydłami" urzędów mogę nauczyć się z instruktażowego filmiku, że kobieta/pracownik nie powinna się pudrować w obecności szefa. Nie powinna też na pulpicie służbowego komputera umieszczać olbrzymiego zdjęcia twarzy swojego dziecka, plus jeszcze tuzina ramek z potomstwem naokoło. Szklane sufity jak girlandy zwieszają się z nieba. Nie jestem matką, więc program biznesu dla młodych macierzyńskich mnie nie obejmie.Stuk Stuk puk - słyszę kroki nad głową po szkle. Nie jestem stoczniowcem, więc państwo mnie nie uhonoruje słuszną odprawą. Buntuję się, ale nic nie słychać. Stuk puk stuk puk

wtorek, 17 sierpnia 2010

Pan Balonik

Jadę pociągiem. Dwudziesta godzina w podróży, bo chcę się dostać do samego środka nigdzie i już nie wiem czy jestem w Polsce A, B, czy Z. Stoję na korytarzu - miejsc siedzących nie ma. Szósta rano i już robi się bardzo gorąco i duszno. Koło siódmej budzi się jakiś budzik wewnętrzny w rodakach płci męskiej naokoło i jak jeden mąż wyciągają piwo. Zapach chmielu rozlewa się falą po labiryncie pkp. Znikają bariery, otwierają się dusze piwoszy. Wszyscy są równi i razem biesiadują podróżnie, czy to stolarz, nauczyciel,czy domokrążca. Słychać już towarzyskie szemrania w kuluarach pkp. Przy najbliższym oknie jeden podróżnik ogniskuje wokół siebie uwagę, zbierają się coraz to nowi piwosze, słychać pssss otwieranych puszek pełnych procentów raz za razem. "Ja to bracie, żyję, k***w jak nomad. Nie wiadomo, gdzie jutro będę, czy w Krakowie, Rzeszowie, czy w Szczecinie. Anarchia, bracie, jak ch*j! Ja ci pokarzę, co ja robię". Tu nomad wyciąga z neseserka naręcza kolorowych balonów i za pomocą sprytnej pompki tworzy z nich baśniowe stwory. Korpus pieska z serpentyną z boku i "gdzie ja,k***a, miałem te serduszka?" Jeszcze czerwone serce doczepia. "Chcesz serduszko?" - pyta mnie - nie, nie chcę serduszka.
"Moje balony są, bracie, nie do zdarcia. Ja nie kupuję badziewia, jak inni. Ja kupuję droższą gumę". Kilka chwil później korytarz rozbrzmiewa kanonadą pękających balonów. Już siedzę na jakimś wolnym miejscu. Cichutko z myślą "Na Boga, udawajmy normalnych, skoro nie możemy być normalni, bo inaczej nie wydobędziemy się stąd." Wychodzę z pociągu i brodzę w szczątkach balonów. Najwięcej tych czerwonych, po sercach. Do widzenia, Panowie, było mi z Wami niemożliwie...

środa, 21 lipca 2010

Kajdaniarze – lęki męskie

Koledzy poklepują po plecach, litościwie przypijają kielonkiem wódeczki. Po ślubie to kajdany, stary. Ona zamieni się w kontrolującą harpię, w obrączce masz czip, który jej zawsze mówi, gdzie ty jesteś, a jak ją zdejmiesz na chwilę, nie daj Bóg, to cię prądem porazi!
„Na co, na co mi to było?”- drży młody żonkoś w post weselnych przebłyskach. Już się boi wałków na jej głowie i wałka w pięści coraz pulchniejszej. I Sybirak na zesłanie podąża powłócząc nogami krwawiącymi od okrutnych kajdan.
Panny młode się bawią obrączką-błyskotką i wracają w wiry żyć, walcząc z szefową, niedogoloną łydką, samą sobą i robią tak, żeby siebie w sobie było jak najwięcej. Na wieszaku żółkną białe suknie i czas swoim rytmem biegnie dziko. A panowie się boją codziennie, że te żony obrosną kolcami, że rozwody za rogiem się czają i nic już nie będzie jak wczoraj.
Bardzo trzęsą się żonkosie przed tym, że to już nie tak wszystko.
„…Miał być raj, miał być cud
i ćwiartka na popicie,
Wygadujcie Panowie androny,
Tylko błagam, nie mówcie,
już do nas jak do żony”…..


Idą szeregi na Sybir małżeński, pełne trwogi o jutro wątpliwe. Żona w lustrze poprawia włosy - wchodzi w dzisiaj krokiem pewnym..

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Krzyżacy na aj fonie

Piękna Pani łowi z talerza białego śledzia.
"Mamo, mamo, mogę poczytać Krzyżaków na twoim i-phonie?? Mam na jutro na polski - spytał ją dwunastolatek w niedzielne popołudnie w podmiejskiej restauracji-
Nie, Janek, najpierw zjedz krewetki ! "...
Moja głowa zza winkla cofnęła się w strachu,
Narzucam nań chustkę, moja, moja ci ona!
Wiatr starości zawiał - za moich czasów, dziadki płoche, czytało się Krzyżaków papierowych, gdy nad podwórkiem zachodziło późnopeerelowskie słońce.
Wokół tak elegancko, Panie dłubią w śledziach, chmary dzieci z ich błogosławieństwem sikają publicznie pod drzewkiem i nie wstydzą się tak jak dzieci komuny.
Oczywiście z Krzyżakami to była podpucha, Zmierzch wampirzy się na i-phonie, chłopcy i dziewczęta ślepiami błyskają, hodują kiełki małe w jamach ustnych.
Rodacy majętni, z wielkim samochodem świętują kolejny tydzień sukcesu. "Ja, gdziekolwiek jestem, zawsze zamawiam rosół. Ja jestem wybredna.." - uhmm
"Janku, Janku zjedz krewetkę" - rodak, rodak weekendowy, biały w kant wyprasowany.
Jest niedzielnie, sopocko, nuworyszowsko do głębi, a Panie śledzia dalej w bieli jedzą.
Ech, karaski, karaski, udławiła się karaskiem......

środa, 26 maja 2010

Brzuchy, brzuchy, brzuchy…

Brzuchy ciężarne, napęczniałe dzieckiem po brzegi. Są wszędzie, nie ustrzeżesz się.
W eleganckim gabineciku, gdzie w donicy rośnie storczyk, ten rodzaj brzucha jest zaopiekowany, święty , pełen najlepszych chęci. I dobrze, czemu nie, niech sobie owocuje i ma się dobrze. Tylko, kiedy u mnie tam takiego brzucha brak..
Co Pani myśli, jak nie teraz to kiedy, młodsza się nie staje.. – słyszę i moja płaska równina brzucha drży. Łypią na mnie teraz pępkiem i stres mnie wypełnia, żem nie błogosławiona- rozmnażalna. Nie pogłaszczą mnie, nie przyłożą ucha. Nogi za pas i w świat.

Tik tak, tik tak - tyka zegar.
Zasadniczo-rączki w górę. Matka Polka uber alles. To może ktoś ustąpi miejsca brzuchatce w autobusie? hmm, puszczała się, to ma...
Dychotomie, dychotomie.
Przymus dziś czuję ogromny i przykry. Młode matki za ścianą prężą się dniomatkowo jak kotki. Wolny wybór, sama wybieram kiedy, ktoś o tym słyszał? I ja się pytam, czemu polemizują ze mną usta męskie .. z wąsem??

"Do pudełka poukładaj żołnierzy,
przestań szarpać nerwowo kołnierzyk,
już noc, już noc, już noc.
Udawanie się zacznie od jutra,
a na razie odpłyńmy na kutrach,
w tę noc, w tę noc, w tę noc..."

Za mistrznią Osiecką "Dobranoc, Panowie !"

czwartek, 20 maja 2010

Samotność w słońcu

To był maj,pachniała Saska Kępa... - śpiewa nasz nasza narodowa uber blondynka.Wszyscy zalani - potop szaleje, a nad morzem przerwa od wiecznego października, głęboki oddech w słońcu. Słońce niweluje nierówności, każdy tak samo docenia jego dobroczynną moc. Baj baj deszczowa depresjo - można gębę lub nogę wystawić do ciepła i światła. Można przysiąść na ławce w parku i kolektywnie ogrzewać członki. Wraz z taką pogodą kobiety prowokują, krótkie kiecki kuszą, gimnazjalistki przechodzą na ciemną stronę swojej pensjonarskiej mocy. Libido buzuje, aż chciałoby się kusić, porozrzucać erotyczne spojrzenia puste w środku, zakręcić włos na palcu, zakołysać biodrem. Ale cyt, cyt - nie wolno!Zaręczeni, zakopani w ślubnych zmaganiach, nie dla nich sytuacje dwuznaczne, pełne napięć i impulsów elektrycznych. Nurkuję więc w słońce, wokół dzień bezkresnie seksualny. Pu pup pi du.

piątek, 14 maja 2010

ARS AMANDI – zaloty

Sztuka kochania – sprawa piękna, wzniosła, dla ucha ( i nie tylko) miła. Miłość dworska opiewana przez trubadurów. Ach, jak cudnie wizualizuje się pukiel włosów wybranki w szkaplerzu na piersi rycerza ukryty.
Zanim jednak drzwi buduarku otworzą się z namiętnym hukiem, trzeba pouprawawiać trochę zalotów. Sztuka ta …. , w bezczelnym uogólnieniu, jest w naszej ojczyźnie przaśno-ziemniaczanej na poziomie średniowiecznych Dżaberłoków wylewających fekalia przez okno. Szalenie ciekawy jest element przemocy symbolicznej: niedalej jak wczoraj dźgniecie mnie palcem pod żebro miało oznaczać afekt głęboki okraszony dla niepoznaki przyjacielskim uśmiechem. W zaskakujący sposób niektóre osobniki tego osobliwego gatunku mężczyzn polandzkich (za wyjątkiem G oczywiście) traktują zaloty jako obowiązek nieustannego puszenia się, zwracania na siebie uwagi – rozkładania pawiego ogona. A chudy na dwa piórka ten ogonek. Zamiast docenić głębię i barwę oczu wybranki należy zademonstrować pozycje społeczną, użyć słowa-zaklęcia „kurwa” i najlepiej jeszcze popluć w dal.

„Wątłe mięśnie naprężasz,
Pierś cherlawą wytężasz,
Będę miała atletę
I huzara za męża…..”

środa, 5 maja 2010

Wolności

Niemożność - to jest bardzo brzydkie słowo. Fakt, że możemy tańczyć, biegać, pływać i skosztować dobrych trunków traktujemy jako pewnik. Te wakacje dwudziestoletnie, studenckie, kiedy pikniki były wieloprocentowe, ogniste i dzikie - to nie było przecież aż tak dawno. Aż tu nagle, deux ex machina, pojawia się zakaz. I to w imię czego? Szlachetnego zdrowia...Drobimy wolnym kroczkiem, w ręku sucharek i jakoś tak ciszej i inaczej. Ale jeszcze będzie przepięknie.
W tymże stanie pośrednim zapytała mnie lekarka : jest Pani w tym wieku, że powinna pomyśleć Pani o potomstwie! Presja czasu skropliła mi się potem na karku. Ile wtedy zakazów mnie czeka. Niby przyszła matka – społecznie jak święta z brzuchem . Zewsząd milion zagrożeń, lęków, oczekiwań, żeby mały Ignaś był dobrym harcerzem, a ty prowadź się zdrowo, ekologicznie i bezstresowo. Mężowie patrzą na ciężarne brzuchy podziwiając przyszłego potomka i paląc papieroska cytują przebystre uwagi. Marzy mi się od dawna ciężarny Pan z brzuchem. Od razu znika problem przeludnienia...

niedziela, 25 kwietnia 2010

Wielki Szpitalnik

Chciałabym napisać o szpitalach. Naszych, państwowych szpitalach. To, że bezradność jest uczuciem dominującym u pacjenta nie jest żadną myślą odkrywczą. Ciekawe natomiast jest to, że jeśli akurat jest się kobietą, to nikt Ci nic nie powie, nie udzieli informacji o tym, co aktualnie płynie z kroplówki do żył, kiedy ciąć będą itp. Potrzebny jest rzecznik. Jeśli pojawia się rzecznik w postaci męża, narzeczonego czy ojca sprawa nabiera zupełnie innego wymiaru. Kawa przestaje być ważna i tłum białych istot przeprowadzi z pacjentką wywiad, szepnie o lekach - udzieli porady. Męski rzecznik to straszak na pielęgniarkę. Inaczej można zamienić się w pieroga w szpitalnych prześcieradłach i trwać w niewiedzy aż do amputacji nogi :) Jeszcze lekarze - świetliste istoty wprost z telewizyjnych seriali. Panowie na wielkim folwarku. Prosta stara kobiecina z kosmosem w brzuchu chciała dowiedzieć się, kiedy nastąpi odwlekana od wielu dni operacja - przypłynął smagły doktor czerniawy z bolywoodzkim błyskiem w oku: "Jak to u nas się mówi - jak się miejsce w kostnicy zwolni hehehheh" - rozpylił czar swój , zębem białym błysnął i już go nie było. I była biel i tylko biel i nic nie było oprócz bieli :)

środa, 14 kwietnia 2010

Na językach

Energia seksualna – cóż to jest za siła. Bywa motorem (ukrytym lub jawnym) tylu wielkich przedsięwzięć. Gdy nie ma ujścia w naturze, to „wychodzi bokiem” . Ten bok właśnie jest szalenie interesujący. Popęd uwięziony w ciele niezaspokajanym musi się jakoś objawić, ażeby człowiek się nie rozpuknął. Więc objawia się werbalnie, bo to sposób najłatwiejszy.
Nikt jednak nigdy nie przyzna się do tak haniebnej frustracji. No, ale odreagować jakoś trzeba. Stąd „czułe słówka” pod kątem bardzo niepotencjalnych obiektów seksualnych pod tytułem „cześć gwiazdeczko, dupeczko, kiciu, mała, piękna”. To są w założeniu komplementy? Nie, to właśnie manifestacja tejże energii; słowne zaznaczenie, że mogę, potrafię, jestem sprawnym zdobywcą. Trochę jak obsikanie drzewa przed psa.
Sądzę, że najczęściej. Ci, którzy są tak długo pod pantoflem, że stracili swój kształt osobisty, a uroki miłości fizycznej maja dla nich smak kurzołaków spod łóżka ( i częstotliwość ich sprzątania) są najgłośniejsi i najbardziej soczyści w słowach. Sublimujcie, Panowie, sublimujcie. Bo też jest to tekst o mężczyznach. Nie zrozumie jednak syty głodnego.
.

czwartek, 8 kwietnia 2010

NARYSOWANI

Po krótkiej przerwie powracam.
Mottem dzisiejszego odcinka niech będzie cytat z „Kto wrobił Królika Rogera” : Nie jestem zła, już taką mnie narysowano. Zdanie to wypowiada kreskówkowa seksbomba, której wdzięki działają i na narysowanych i na mężczyzn ze świata rzeczywistego. Nie czujecie się czasami narysowani?. Prawdziwi tylko na dwa wymiary? Kusząca łatwość życia, gdzie i zło i dobro maja o jedną wartość mniej, a wiecznie zielone drzewa śpiewają do snu Abbę.
Szalenie ciekawe jest to, że wśród nas jest wiele narysowanych. Dwoma kreskami. Za ścianą pan menadżer pierwszy po Bogu okrasza soczystymi „kurwa” każdy swój oddech, za to językami ludzi i aniołów nie mówi. Zapytał mnie natomiast z okazji radosnych świąt Wielkiej Nocy, czy idę pomalować jajka chłopakom…………………………………………………
Myślę, że on jest postacią ze starych bajek Loony Tunes, na przykład wielkim psiskiem, które nigdy nie dogoni kota –cwaniaka. Zapodział się tu i został.
Narysowanych charakteryzuje swoista umowność. I całkowita niemożność dialogu. Sądzę, że wszyscy urzędnicy są narysowani. Istnieją pro forma, zanim 3D wyprze ich do rupieciarni. Istoty te tworzą sobą pustostan doskonały, nietknięty empatią.
Z tych bajek najbardziej wbiła mi się w pamięć historyjka o skunksie, który zapałał namiętnością do kotki. Pas białej farby na moment upodobnił ją do skunksicy. Bajka ta była podszyta przeogromnym ładunkiem erotyzmu. Kto jest skunksem wśród nas? Gdzie kryją się narysowani ……?

niedziela, 28 marca 2010

Nudne kobiety

Przerywam na chwilę powieść w odcinkach.
Po jednym z najgorszych i najbardziej kuriozalnych filmów świata "Zabójcze ryjówki" nachodzi mnie refleksja zbyt głęboka jak na takie pandemonium kiczu. Zastanawiam się, drogi czytelniku, nad gatunkiem kobiet z lat 50'. Talia osy, włos bardotki, spojrzenie młodej jałówki i przede wszystkim powalająca, wspaniała wiara w siłę męskiego ramienia. W jednej ze scen owego "dzieła" bohaterka wdrapuje się na płot, aby z tej wysokości śledzić poczynania mutantów- ryjówek (psów w niedbale sporządzonych maskach). Na tymże płocie automatycznie i całkowicie fizycznie opiera się o krzepki marynarski tors kapitana Thorn'a i zaczyna pocierać potylicą o jego policzek, co zapewne ją uspokaja. Jakże łatwe były to czasy. Wystarczyło uwierzyć, że każdy mężczyzna uratuje od wszelkiego złego, nawet od olbrzymich gryzoni ze sztucznymi ogonami. Zawierzenie - oto słowo klucz. Kobieta zawierza w zupełności, powierza swój los i przygotowuje ciepły posiłek i kawę dla wycieńczonych herosów hihihi. Cudownie łatwe odrzucenie jakichkolwiek własnych możliwości działania. W kosmosie lat 50' nie ma nerwic i bezsenności kobiecej i potrzeb samorealizacji. W jednej ze scen bohaterka ma poczucie winy z powodu jej wkładu w powstanie rasy mutantów (z wykształcenia jest zoologiem) i oświadcza męskiemu kapitanowi - wybawcy, że jeśli uda jej się przetrwać, zostanie nudną kobietą. Na co amant odpowiada "Całe życie marzę o nudnych kobietach".......I następuje przepięknie propagandowy pocałunek. Rozglądam się po okolicznych żeńskich przykładach i stwierdzam, że "nudnych kobiet" wciąż nie brakuje. Jak ryjówki przyczajone w ciemności pieleszy codzienności:)

piątek, 26 marca 2010

LILIPUTY - POWIEŚĆ W ODCINKACH część 7 - autor - Liv

rozświetlony tunel porośnięty gryką i świerzopem. Jednak nad tym Adela zbyt długo nie dumała bo skupiła się na źródle światła, którym zdawała się być latarka, na końcu tunelu.
- Wskakuj dziecinko - odezwał się Mickiewicz, wciąż trzymając w ręku miskę swej ohydnej zupy - już na ciebie czekają.
Toteż wskoczyła i bardzo szybko zjechała na swych jędrnych pośladkach ćwiczonych chętnie każdego wieczoru. U wyjścia czekało na nią dwóch karłów z gigantycznymi latarkami.
- Witamy, witamy - zakrzyknęli obaj niemal równocześnie, kłaniając się w dość staroświeckim stylu.
- Tędy, tędy, podążaj za królikiem, królowa Adeli oczekuje, królik zaprowadzi, niech Adela się nie zatrzymuje, nie nie odwraca, królik wie, królik poprowadzi - gadali równocześnie, jakby byli zaprogramowani, jednocześnie popychając Adelę ku zwyczajnemu królikowi, który zażerał się trawą.
- Co jest.. Co mnie..
- Orecha, Orecha! - znów zakrzyknęli obaj, a królik na to słowo jakby oszalał. Wybałuszył oczy i pobiegł co sił w łapach przed siebie.- Niech Adela podąża, królik zaprowadzi, niech Adela nie odwraca...

wtorek, 23 marca 2010

LILIPUTY - POWIEŚĆ W ODCINKACH część 6 - autor - JA

„Zupa. Też mi coś” prychnęła Adela. W jej głowie było wciąż gęsto od pytań.
Z jej nowej perspektywy świat był nieznany i pełen zagrożeń. Mimo wszystko jednak nie było to beznadziejne położenie. Krótsze nogi oznaczają mniejszą objętość do golenia, będąc na jakimś cholernym pustkowiu nie trzeba makijażów. Ech, żeby tak znaleźć jakąś rurę i powyginać się trochę – zadumała się Adela. Tymczasem Mickiewicz odgarnął wypalone słońcem trawy i pod nimi ukazały się małe drzwiczki. Drzwiczki z napisaną na nich literą „L”. Znużona i poirytowana karliczka nie zastanawiała się dwa razy, zanim szarpnęła za drzwi. Buchnęło, zawrzało i zgasło. Ciemno wszędzie… się zrobiło. Po chwili oczom Adeli ukazał się….

piątek, 19 marca 2010

Liliputy - POWIEŚĆ W ODCINKACH część 5 - autor: Maria Muskat

Nie mając wyjścia Adela pedałowała co sił w małych nóżkach, zieleń bicyklów przecinała krajobraz kiedy jechali przez przestwór oceanu. Przez całą podróż automat Adam nie odezwał się ani słowem. Adelę zdziwiło jej własne posłuszeństwo wobec tej postaci, która tak nagle wdarła się w jej życie. Pod wieczór zatrzymali się, żeby odpocząć. Adam z wyjął z torby termos i nalał do kubka dziwnego aromatycznego płynu."To zupa z końskiej kiszki kociej szczyny. Wypijesz..?"...

poniedziałek, 15 marca 2010

Liliputy - POWIEŚĆ W ODCINKACH część 4 -autor: ja

„Twój czas, dziecinko, właśnie nadszedł”- mężczyzna otworzył brązową aktówkę i wyjął z niej dziecięcych rozmiarów prochowiec. Okryj się, dziecinko-szczeknął metalicznym głosem - czeka nas kawałek drogi.
Adela ubrała płaszcz, bo było to jedyne dostępne obecnie ubranie w jej nowym rozmiarze. Poczuła się jak krasnal. „Dokąd mam iść? I co się ze mną dzieje?? Kim Pan jest?" Pisnęła zamiast zaryczeć jak lwica. Nie mogła ubrać swoich szpilek –mogłaby się w nich teraz schować niemalże cała. Czuła się naga i upupiona. Dziwny człowiek znowu poszperał w aktówce i w końcu wyszczekał: „Liliputy upomniały się o ciebie. Musisz wrócić na pola malowane zbożem rozmaitem. Skończyło się dolce vita!”
O co chodzi facetowi ? Ja się pytam, kto zawinił? Myślała gorączkowo Adela. Karliczka spróbowała tricku w seksownym odęciem ust – nie zadziałało, rozbujała maleńkie biodra – nie zadziałało, a przecież działało zawsze. Jasny gwint, nie mam już seksapilu - ta myśl przeszła ciało kobiety niczym nóż...do rozcinania listów.
„Wychodzimy” – stwierdził facet - automat w brązowym płaszczu, pociągnął ją ze rękę i zamknęły się za nimi drzwi. Na zewnątrz czekały na nich dwa zielone rowery. Jeden duży, drugi mały. Były sczepione zieloną kokardą jak łańcuchem. Zanim wsiedli na jednoślady Adela wypaliła na całe gardło: „Kim ty, kuuurwa, jesteś ???” Zadziałało – mężczyzna odpowiedział: „Nazywam się Mickiewicz. Adam Mickiewicz, ale moje nazwisko i tak ci nic nie powie.” Ruszyli po kocich łbach na południowy –zachód…
CIĄG DALSZY NASTĄPI - DZIĘKI WAM

sobota, 13 marca 2010

Liliputy POWIEŚĆ W ODCINKACH - część 3 - autor Liv

A może i kojarzyła, ponieważ pobudka taka jak ta musiała być spowodowana mocami raczej nadprzyrodzonymi. W pierwszej chwili Adeli wydawało się, że śni jeszcze w najlepsze, ale już po chwili zdała sobie sprawę, że świadome sny zdarzają jej się bardzo rzadko. I nawet wtedy uczucie jest trochę inne... Tutaj wszystko było nad wyraz żywe i realne. Przytępiona muzyka techno dochodząca od sąsiada, zapach automatycznego odświeżacza powietrza z łazienki, słońce przebijające przez zasłonięte żaluzje. Wciąż leżąc na łóżku zaczęła się przyglądać własnemu ciału skróconemu o połowę, a może i więcej. Cała jej głowa zdawała się pulsować, jakby znalazło się w niej za dużo informacji. Zerwała się, żeby spojrzeć w lustro, ale po drodze przewróciła się kilka razy na swoich nóżkach miniaturowej gazeli. Kiedy była już bliska płaczu, zaczęła wrzeszczeć, gdyż na krześle w kuchni, siedział kompletnie obcy mężczyzna. Nie to, żeby obecność obcych mężczyzn w jej kuchni była wielka niespodzianką, ten jednak stanowił widok do którego nie przywykła. Siedział tam niczym w poczekalni, ze swoją brązową aktówką na kolanach. Jasnobrązowy płaszcz był poplamiony błotem a jego właściciel brudną chusteczką wycierał pot z czoła. Po minucie darcia się Adeli, spokojnie się podniósł, podszedł do drzwi, kompletnie nie zwracając uwagi na malutką krzyczącą kobietę, w końcu odwrócił się i dziwnie beznamiętnym głosem powiedział do niej:
- Twój czas, dziecinko.

piątek, 12 marca 2010

Liliputy -POWIEŚĆ W ODCINKACH część 2 - autor czytelnik:)

Adela nie kojarzyła jeszcze przyczyny nowego stanu i w jej myślach panował kompletny chaos. Nie, nie podejrzewała nawet, że za zmianą jej fizycznej formy kryje się tajemnicza...

czwartek, 11 marca 2010

POWIEŚĆ W ODCINKACH - NAPISZMY JĄ RAZEM

LILIPUTY


Nie od dziś wiadomo, że świat zbudowany jest hierarchicznie. Jest wiele hierarchii mniej lub bardziej znaczących, ale ta dotycząca wzrostu jest wciąż najważniejsza. Wyżsi rządzą na podwórku (historia pokazuje, że na większych podwórkach bywało inaczej). Mężczyźni lubią niewysokie kobiety – takimi można się opiekować, zamknąć w ramionach- poczuć się silnym. Jeśli jednak braknie jej tych kilki centymetrów do normy, proporcję są ciut rozchwiane, wówczas niebezpiecznie zbliża się ona do karliczki – a odmienności i inności się bardzo boimy.
Któregoś dnia nieboraczka Adela przekonała się o tym aż nazbyt dosłownie. Adela była ….striptizerką, smukłonogą gazelą o wielkich oczach, wydętych ponętnie ustach i jasnych włosach jak Jane Fonda z „Barbarelli”. Uwielbiała tajniki matematyki i logiki, ale nie mówiła o tym głośno. Nie niepokoił ją przymusowy karmin ust, akrobacje rurowe dawały jej kopa serotoninowego – kochała swoją pracę, a praca kochała ją. Ciało było sprawnie działającą manufakturą zmysłów, generatorem potu i milionów wzwodów zakompleksionych mężczyzn i było w tym świetne.
Pewnego lepkiego od upału lipca ktoś musiał donieść na Adelę …
Zwyczajnym rankiem (poranki striptizerek wypadają tak koło 13.00) ziewnęła, wyciągnęła
rękę spod kołdry i ...ze zdziwieniem zauważyła, że nie dosięga stolika nocnego. Ręka jej była dużo krótsza niż zazwyczaj. Adela jeszcze nie rozumiejąc co się stało spojrzała na siebie i z przerażeniem stwierdziła, że ma ciało karliczki!
CIĄG DALSZY NASTĄPI

poniedziałek, 8 marca 2010

WĘDRÓWKA

Drogi czytelniku!
W tej długiej ponad miarę zimie, kiedy myśli są ze śnieżnej waty -> tydzień kostnieje w drżącą rutynę dom –praca (coś tam) – dom ( pod kołdrę z herbatą/winem).Deficyt ciepła i słońca w połączeniu z sztywnymi ramami obowiązków sprawia, że na głowie niemalże sam wiąże się jakiś przeraźliwy koczek, a wnętrze prostuje nam przysłowiowy kij w …
Wypełza z trzewi potrzeba wolności przeogromna i włochata. Rozpuścić warkocze, wsiąść do najbardziej byle jakiego pociągu z możliwych i udać się na chwilę na WŁÓCZĘGĘ.
Przewietrzyć się od środka nawet, wymieść kurzołaki i pajęczyny z głowy. Jak bardzo głowa zarasta przez codzienne rutyny, to się w głowie nie mieści !
Ojoj – jakże to mi potrzebne. Proponuję weekend 20/21 marca, kiedy to niby nadchodzi wiosna weekendem wielkiej i małej wędrówki. Niech będzie ona jednopłciowa, żeby obecność dystraktorów płci przeciwnej nie spowodowała jakiś makijażów, stroszenia piór itp.
Niech będzie to weekend wyjmowania kijów z …!!!!!!!!!
Z takiej włóczęgi trzeba przywlec za włosy wiosnę. Nie ma zmiłuj.

piątek, 5 marca 2010

Białe mięso kobiecości:)

Tak sobie dziś myślę o wzorcach kobiecości, o archetypach księżniczek i czarodziejek jakichś. Rano w idiotycznie marcowej śnieżycy przemykałam się ulicami z siatami buł, kiełbas i słodyczy. Na mej głowie ruska czapa uszanka, nie ma wolności od zimy, oj nie ma. A ze ścian wszelkich atakują mnie bilbordy najświeższego szoł tvn-owskiego o niezapomnianej nazwie, której nie pamiętam. Ważne jest to, że na bilbordzie Cichopek w kluskowato matkopolczanej aurze i Dodzieńka różowa i jędrna. To już Dodzieńka autentycza - jakoś wierzę jej pr-owi. Hmmm... jakoś niewiele mam do wyboru opcji kobiecości polskiej. Więc truchtam do domu podgryzając kiełbasę - myśliwską, by podmalować oko na bardziej dodzine.
Wydaje się, że idealnym miksem byłaby Dodzieńka o duszy Cichopek - tak męska część naszej ojczyzny w większości by odpowiedziała. Mała Cichopek w dużej Dodzinie na zasadzie matrioszek. A co z resztą wzorców kobiecości ? Jakoś ostatnio obserwuję, intelekt i umiejętności mało w cenie. " I nie dla nich dewolaje i Paryże i Szanghaje".
Hmmm. .. Model babki jako "NIC NIE WIEDZĄCEJ JAK ZDRADZONY PIES CZY MIŚ" jakoś mnie nie bawi, więc zalewam herbatę, w fotoszopie wydłużam sobie nogi i planuję ucieczkę..na południe...

czwartek, 4 marca 2010

Matrioszki świata łączcie się !!!!!!!

Ten blog będzie pisany z potrzeby urodzenia w cyber przestrzeń wszelkich absurdów, śmiesznostek, fikuśności mojej egzystencji. Jako infantka własnego blogowego królestwa, otwieram podwoje swojej szafy, przechodzę przez próg i jestem w matrioszkolandzie. Uwielbiam motyw zwielokrotnionej w wielu rozmiarach baby ruskiej, czerwonopoliczkowej i przaśnej - stąd tytuł taki. Przaśność dobra, swojska i błoga zapanuje tu.
Wymiana myśli i gierek zabaw słownych zapraszam...